Antybolszewickie druki na inwestycję
- Szczegóły
- Kategoria: Rynek antykwaryczny
Odezwę „Krwawa gościna bolszewików" kupiono teraz za 2,4 tys. zł. Parę lat temu druk ten miałby cenę ok. 300 zł - mówi Andrzej Osełko, z warszawskiego antykwariatu Lamus.
Rz: Jak wyjaśnić fenomen, że na niedawnej aukcji za rekordową kwotę 100 tys. zł kupiono „Herbarz" Niesieckiego?
Andrzej Osełko: Przez lata na krajowych aukcjach ceny „Herbarza" Kaspra Niesieckiego wydanego we Lwowie w latach 1728 – 1743, krążyły wokół 20 tys. zł. Były to egzemplarze nie najlepiej zachowane. Rekordowo sprzedany egzemplarz nie miał nawet rdzawych plamek na papierze, a oprawa z epoki była w bardzo dobrym stanie. Rzadkie zabytkowe książki kupowane są po prostu jako piękne przedmioty.
W Polsce przez kilkadziesiąt powojennych lat bibliofile nie zwracali uwagi na stan kupowanych białych kruków. Zniszczenia uznali za normę. To zaczęło się radykalnie zmieniać, kiedy nasi kolekcjonerzy lepiej poznali zachodni rynek.
Europejskie antykwariaty handlują tylko książkami w doskonałym stanie. Zniszczone książki nie są tam kupowane również dlatego, że chyba ich tam nie ma. W kraju z uwagi na uwarunkowania historyczne gorsze stany zawsze będą kupowane, ale na pewno nie za rekordowe ceny. Rynkowa tendencja to radykalne różnicowanie cen zależnie od stanu.
Z kolei tekę grafik „Widoki ziem polskich" Napoleona Ordy kupiono za astronomiczną kwotę 175 tys. zł (wyw. 70 tys. zł).
Pojedyncze ryciny z tej teki w krajowych antykwariatach są w codziennej sprzedaży po ok. 500 – 700 zł. Prywatny kolekcjoner rekordowo zapłacił za komplet. Pojawienie się kompletu 260 rycin to wyjątkowe wydarzenie.
Napoleona Ordy nie kupiło muzeum?
Obydwie wspomniane pozycje kupili kolekcjonerzy i ostro walczyli z innymi prywatnymi klientami.
Muzea i biblioteki nadal uczestniczą w rynku, choć niektóre kupują rzadziej niż przed rozpoczęciem kryzysu w 2008 roku. Biblioteki raczej nie mają szans w rywalizacji z kolekcjonerami.
Aukcje nie są tylko dla milionerów! Sensację prasy wzbudzają cenowe rekordy. Natomiast wiele wartościowych książek osiągnęło ceny ok. 400 zł przy cenie wyw. 100 – 200 zł. Na co dzień w antykwariacie międzywojenne tomiki poetyckie, np. pierwodruki Lechonia czy Wierzyńskiego, kupić można za 80 – 120 zł. Względnie tanio stworzyć można ciekawą kolekcję.
Aukcje Lamusa uznawane są za test kondycji rynku bibliofilskiego. Jeśli wyniki są dobre, oznacza to, że całoroczne obroty na całym rynku będą większe.
Bodaj na większości krajowych aukcji bibliofilskich wyniki są lepsze niż przed kryzysem. Uzyskaliśmy obroty wyższe niż na grudniowej aukcji rok temu, wyniosły one ok. 2,6 mln zł. Jak zawsze sprzedaliśmy ponad 80 proc. oferty, bo udało nam się zgromadzić dzieła najbardziej poszukiwane. Dwa dni po aukcji sprzedaliśmy nieliczne spady z licytacji.
Tym razem było 140 starodruków, na czerwcowej aukcji było ich 70. Rynek bibliofilski będzie się rozwijał?
Zdobycie takiej liczby starodruków to sprawa losowa, to nie musi się powtórzyć. Dobrych zabytkowych poloników jest coraz mniej. Może wejdą do handlu jakieś nowe tematy? Sądzę, że kondycja rynku będzie coraz lepsza, bo jednak bibliofile selekcjonują zbiory. Właściciele widzą, że sprzedaż się opłaca. Młodzi kolekcjonerzy, których jest coraz więcej, rozumieją, że kupowanie książek to nie tylko przyjemność, ale także dobry interes.
Parę lat temu wprowadziliście państwo na aukcje książek pamiątki historyczno-patriotyczne. Tym razem zaciekawienie mediów wzbudziła sprzedaż pasa słuckiego za 140 tys. zł (wyw. 35 tys.).
Pas sam w sobie rzadko pojawia się w handlu. Ten egzemplarz dodatkowo był niemal w idealnym stanie. Kupił go prywatny kolekcjoner. Znane muzea walczyły lub zgłosiły wysokie limity cenowe. Na samym szczycie walka rozegrała się już między prywatnymi kolekcjonerami.
Ustanowiono nowy rekord cenowy za pierwodruk „Pana Tadeusza", kupiony za 19 tys. zł (wyw. 4 tys. zł). Poprzedni rekord wynosił 18 tys. zł.
Zaszokowało mnie, że mniej, bo 18 tys. zł, zapłacono za pierwodruk „Konrada Wallenroda", który jest istotnie rzadszy niż „Pan Tadeusz". W dodatku ten „Konrad Wallenrod" był edycją ilustrowaną, co się prawie w ogóle nie zdarza. Stosownie do rzadkości powinien być ze trzy razy droższy.
Niezmiennie świetną lokatą jest wszystko to, co wiąże się z wojną antybolszewicką 1920 roku, z Piłsudskim, legionami.
Zawrotną karierę ostatnio robią druki ulotne. Na przykład jedną kartkową odezwę „Krwawa gościna bolszewików" kupiono teraz za 2,4 tys. zł, gdy parę lat temu druk ten miałby cenę najwyżej ok. 300 zł. Tych ulotek nigdy nie przybędzie! Uległy naturalnemu zniszczeniu. Dodatkowo w czasach PRL właściciele celowo niszczyli je, ponieważ bali się je przechowywać.
Może to jest przelotna moda pobudzona przez film Jerzego Hoffmana?
Nie sądzę. Zanim wszedł na ekrany, już w 2009 roku gwałtownie podrożały antybolszewickie plakaty z wojny 1920 roku, osiągnęły ceny ok. 6 – 10 tys. zł. Wcześniej te same plakaty kupowano po ok. 2 – 3 tys. zł.
Rozwija się moda na kupowanie poloników w pięknych artystycznych oprawach.
Przykładem tego może być sprzedaż za wysoką cenę 12 tys. zł czterech tomów „Historii podróży" Maurycego Beniowskiego z uwagi właśnie na oprawę introligatorską z epoki. Kilka lat temu za książkę tę zapłacono by najwyżej 3 – 4 tys. zł. Teraz już sama cena wywoławcza była wysoka (2,4 tys. zł), kiedyś wyniosłaby ok. 600 – 800 zł. O wzroście cen zadecydował tu wysoki popyt na oprawy. Niestety, brakuje literatury o polskich introligatorach z XIX stulecia.
Nie budzą u nas zainteresowania oprawy wykonane przez europejskich introligatorów.
Przez lata próbowaliśmy zaszczepić miłość do francuskiego introligatorstwa. Gdy przyszedł kryzys w 2008 roku, to bibliofile w pierwszej kolejności zrezygnowali z tej tematyki. Może z czasem do tego wrócą? Francuska książka oprawiona przez dobrego introligatora może kosztować ok. 4 – 5 tys. zł. One w większości pochodzą z dawnych polskich bibliotek.
Jeszcze dziesięć lat temu pięknie kaligrafowane listy z autografami królów kupowano na oryginalne, efektowne prezenty, bo były względnie tanie (ok. 600 zł). Wtedy liczyła się przede wszystkim forma.
Dziś wysoka cena zależy także od treści. Za rekordową cenę 28 tys. zł kupiono dokument podpisany przez króla Jana Kazimierza, ponieważ dotyczy on najazdu szwedzkiego (wyw. 10 tys. zł). Tak samo rekordową cenę osiągnęła rękopiśmienna księga przysiąg składanych przez polskich królów i dyplomatów. Rękopis ten zmienił właściciela za 24 tys. zł (wyw. 4 tys. zł). Dokument ten osiągnąłby znacznie wyższą cenę, gdyby nie fakt, że ktoś powycinał z niego ozdobne inicjały. Gdyby nie to, sama cena wywoławcza wynosiłaby 10 tys. zł.
Dla równowagi skomentujmy gorsze wyniki. Słabiej sprzedawała się literatura dziecięca.
Większość sprzedaliśmy za cenę wywoławczą z uwagi na słabszy stan. Wyjątkiem był „Koziołek Matołek" w idealnym stanie, dlatego cena wzrosła z 400 zł do 3,2 tys. zł. W dodatku egzemplarz podpisał autor ilustracji Marian Walentynowicz. Szacuję, że ten egzemplarz bez dedykacji osiągnąłby cenę ok. 2 tys. zł. O „Koziołka" walczyło muzeum, ale przegrało z prywatnym bibliofilem.
Chyba dobrze, że muzeum przegrało! Dzięki temu „Koziołek" wróci kiedyś na rynek, kiedy jego sprzedaż okaże się szczególnie opłacalna. Na koniec proszę powiedzieć, co najcenniejszego miał pan w rękach jako antykwariusz?
Mieliśmy przed laty list Chopina, w którym skarżył się, że w Paryżu kiepska pogoda, że tęskni do Polski, do rodzimego pejzażu, do talerza gorących kartofli... Barbara Piasecka-Johnson powierzyła nam do sprzedaży legendarną, pochodzącą z XV w. „Księgę praw Głubczyc", która ostatecznie bez licytacji trafiła do archiwum w Opolu.
Janusz Miliszkiewicz - Rzeczpospolita - 15.12.2011 r.